Jeśli ktoś kilka lat temu powiedziałby mi, że któregoś dnia wsadzę do kieszeni coś co spokojnie można nazwać zminiaturyzowaną wersją peceta z ekranem dotykowym, pełną klawiaturą i dwoma analogami, na której odpalę trzeciego trzeciego Dooma, to popatrzyłbym na niego od dołu do góry i powiedział – Chłopie, zmień dilera albo przestań oglądać tego Startreka. Co prawda jeszcze nie mamy takiej technologii jak na statku Enterprise, ale w świecie komputerów naprawdę sporo się zmieniło i poniekąd efektem tych zmian jest urządzenie, które przetestowałem ze śliną do podłogi – GPD WIN Gamepad. Co zatem kryje się pod tą nieco dziwną nazwą? 

Historię tego wynalazku śledziłem od czasu pojawienia się go na portalu Indiegogo, gdzie chłopaki z GamePad Digital zebrali przeszło 700 tysięcy dolarów na realizację projektu. Po tym furtka była już otwarta i mimo kilku problemów po drodze, mały komputerek pojawił się w końcu w sprzedaży, a ja śliniłem się na niego jak szczerbaty na suchary. Tak nawiasem mówiąc, gdy pokazałem go znajomym, to byli w szoku, że w tak małym pudełku udało się zmieścić moc całkiem nieźle działającego komputera. W końcu pękło, udało się go załatwić w niższej cenie, więc nawet głupi by skorzystał. GPD WIN trafił do mnie już szmat czasu temu, ale przynajmniej dokładnie go przetestowałem. W gwoli ścisłości, jest to druga wersja z poprawionym (podobno) chłodzeniem i nowszym procesorem (Intel Atom x7-Z8750). Teraz w sprzedaży jest tylko najnowszy wariant z aluminiową obudową na wierzchu, za którego trzeba zapłacić około 340 dolarów.

„A laptop fitting in your pocket” – pod takim hasłem reklamują to urządzenie i według mnie sporo jest w tym prawdy, choć na początku podchodziłem do tego bardzo sceptycznie.

Jaki jest GPD WIN Gamepad?

Myślałem, że dostanę chińską zabawkę, która po kilku dniach się rozleci. A było zupełnie inaczej, bo z tym sprzętem ciężko jest mi się teraz rozstać. Pewnie znacie to uczucie kiedy chcieliście mieć wszystkomające urządzenie w kieszeni, na którym zrobicie niemal wszystko co na domowym komputerze. Żaden „androidowiec” nie podołał, a tu dostajemy kompletny „mini pecet” ze wszystkimi potrzebnymi złączami, który poradzi sobie ze starszymi grami, ale sprawdzi się też w przeglądaniu sieci czy edycji dokumentów. Zaraz powiecie, że ekran niewielki do takiej roboty, ale zawsze można go podłączyć pod monitor, bo przecież ma mini HDMI. Ooo!

GPD WIN Gamepad z uruchomionym Origin
GPD WIN Gamepad z uruchomionym Origin

GPD WIN Gamepad waży około 350 gramów i ma wielkość bardziej kompaktowego pudełka na szkolną kanapkę. Do najsmuklejszych konstrukcji nie należy, ale przecież gdzieś te podzespoły trzeba było wcisnąć. Choć z drugiej strony około 23 mm grubości to tak jakbyśmy patrzyli na trzy smartfony ułożone w stosik. Przez to też, że jest grubszy, a krawędzie są zaokrąglone to urządzenie lepiej leży w dłoni. Otwierając pudełko pomyślałem, że zaraz buchnie we mnie zapach chińskiej zabawki z bazaru, ale wcale tak nie było. Według mnie rozmiar i waga są odpowiednie, bo czujemy, że trzymamy w ręce coś porządnego i przemyślanego. Obudowa jest wykonana z tworzywa sztucznego (tylko ta najnowsza ma metalowy wierzch), które jest prawie idealnie spasowane i półmatowe, więc nie zbiera za często odcisków palców. Pewnie zastrzeżenia mam do delikatnego trzeszczenia, które można usłyszeć, gdy weźmiemy sprzęt w obie ręce i mocniej naciśniemy. Ale raczej tym bym się nie sugerował, bo nikt normalny nie znęca się nad sprzętem, no chyba, że przegra rundę w CS’a.

W przypadku tego urządzenia nie sposób jest pominąć dokładny opis tego co jest na obudowie, jakie mamy złącza i jak to wszystko zostało rozmieszczone. Trzymając zamkniętego Gamepada na pewno zauważymy dwa dziurkowane otwory po obu stronach, ale w rzeczywistości po prawej jest głośnik, a po lewej wywietrznik. Głośnik gra zadowalająco jak na takie urządzenie, ale mam dwa zastrzeżenia – po pierwsze, jest tylko jeden, więc o stereo możecie zapomnieć, a po drugie, łatwo jest go zasłonić dłonią trzymają urządzenie np. podczas grania. Najwięcej ciepłego powietrza wydostaje się z obudowy dzięki otworom z przodu, gdzie bezpośrednio za nimi znajduje się niewielki wentylator. Wszystkie złącza/sloty/wejścia są z tyłu, bo widocznie inaczej się tego zrobić nie dało. Z jednej strony fajnie, że jest tego aż tyle, ale z drugiej, możemy zapomnieć o maksymalnym odchyleniu ekranu, gdy w USB siedzi jakiś wyjątkowo gruby pendrive.

  • USB Type C – złącze przez które ładujemy baterię
  • mini HDMI – wyjście, przez które podłączymy urządzenie do monitora/TV
  • microSD – slot na kartę, maksymalnie 128 GB
  • USB 3.0 – pełnowymiarowe USB do połączenia dysku, pendrive’a, modemu LTE itd.
  • mini jack 3,5 mm – wyjście do podłączenia np. słuchawek lub głośników

Od lewej: USB Type C, mini HDMI (pod zatyczką), microSD, USB 3.0, mini jack 3,5 mm
Od lewej: USB Type C, mini HDMI (pod zatyczką), microSD, USB 3.0, mini jack 3,5 mm

Tak naprawdę prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero wtedy, gdy otworzymy urządzenie. Nie w sensie, że dostaniemy się do środka, by zobaczyć płytę główną, ale podniesiemy ekran, tak jakbyśmy robili to w zwykłym laptopie. Mamy tam połączenie pełnej klawiatury QWERTY z kilkoma dodatkowymi przyciskami funkcyjnymi i kontrolerem podobnym do tego w Xboxie, jak się okazuje niekoniecznie tylko do grania, o czym za chwilę. Mamy wyświetlacz, który jest dotykowy, więc system możemy obsługiwać paluchami, ale okazuje się, że jest nieco precyzyjniejszy sposób. Może nie aż tak jakbyśmy używali gładzika, możemy poruszać kursorem za pomocą prawej gałki analogowej, a za lewy i prawy przycisk myszy odpowiada odpowiednio lewy i prawy trigger (R1 i R2). Powiecie, że to głupota, ale ja już po dosłownie kilkunastu minutach przyzwyczaiłem się do takiego rozwiązania, kompletnie zapominając o tym, że urządzenie ma dotykowy ekran. Sam analog może nie jest mega precyzyjny, ale coś jest zrobione tak, że w niektórych sytuacjach kursor sam zatrzymuje się tam gdzie chcemy. Dla uzupełnienia, lewy „grzybek” służy do przewijania listy bądź strony internetowej w każdym kierunku.


SPIS TREŚCI:

  1. Wygląd, wykonanie, złącza
  2. Przyciski, klawiatura, gamepad, obsługa
  3. Jak to działa, gry, bateria. Podsumowanie

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

4 replies on “Recenzja GPD WIN Gamepad. Nigdy nie sądziłem, że zmieszczę komputer w kieszeni”

  • Jan Kowalski
    11 listopada 2017 at 21:18

    Czyli niby kieszonkowy pecet, ale pisać to się na tym nie da. Ekran w sumie fajny, ale za mały inajlepiej do konkretnej pracy podpiąć go pod duży monitor. Jasność wyświetlacza dobra, ale w słońcu jednak do bani. Grać się na tym da, ale co to za granie na takim ekraniku. Reasumując. Ten sam efekt uzyskamy na dowolnym smartfonie. Nie pojmuję zachwytów.

  • 12 listopada 2017 at 06:33

    Też się od dłuższego czasu zastanawiam czy sobie tego gadżetu nie sprawić, ale jednak cena trochę za wysoka jak na zastosowanie. Nie zrozum mnie źle – sprzęt jak na swoje rozmiary potrafi bardzo dużo, tylko jakoś nie wyobrażam sobie abym używał tego na tyle często aby mi się koszty „zwróciły” (w postaci np. frajdy). Owszem – podejrzewam, że przez pierwsze parę tygodni bym się tym podniecał na okrągło ale potem doszedłbym jednak do wniosku, że w domu lepiej mi się korzysta ze stacjonarki, w łóżku wolę oglądać filmy albo grać na ośmiocalowym tablecie, a w podróży najporęczniejszy jest smartfon.

    Kto wie, może kiedy cena zejdzie o połowę to sprawię sobie to cacuszko z samej ciekawości.

  • Paweł
    12 listopada 2017 at 19:10

    Zmniejszyć troszkę ramki, minimalnie powiększyć obudowę, dać tam jakieś 6,5-7 cali i mogło by być OK. A tak trochę za małe do wszystkiego ale pomysł doceniam <3.

    • 12 listopada 2017 at 21:42

      Wiadomo, zawsze można coś poprawić. GPD jednak poszło w inną stronę i pokazało GPD Pocket – takiego 7-calowego mini laptopa, któremu nie wróżę sukcesu przez dennie zaprojektowaną klawiaturę. Gdyby zrobili to co napisałeś, ale zachowali komputerowo-konsolową formę z parametrami jak w Pocket to na pewno przykułoby większą uwagę.