Z aktualizacją Windowsa jest jak z tajską prostytutką – od razu podchodzisz do niej z pewnym dystansem, przez cały czas zastanawiasz się czy wszystko pójdzie po twojej myśli, masz pewne obawy, ale działasz i próbujesz, a na końcu i tak może być ch*j. Co prawda w Tajlandii jeszcze nie byłem i z usług tamtejszych agencji towarzyskich nie korzystałem, ale patrząc na moją batalię z aktualizacją do „Dziesiątki”, mogę śmiało w CV dopisać nową pozycję – Windows 10 Update Specialist. Po trzech dniach walki, kilku próbach i wykorzystaniu chyba wszystkich znanych ludzkości sposobów, ostatecznie Windows 10 zawitał do mojego laptopa. I wiecie, co? Jak na razie jest dobrze.

Zacznijmy od tego, co w moim przypadku było bazą do przyjęcia najnowszego Windowsa. Jako, że stacjonarka to takie centrum dowodzenia w moim domu, gdzie przechowuje większość plików, postanowiłem aktualizację zacząć od laptopa. Choć teraz zastanawiam się czy słusznie, bo w końcu laptopa używam częściej. To 14-calowy Dell XPS, o którym mógłbym w sumie kiedyś napisać dłuższy tekst, bo jeszcze ani razu mnie nie zawiódł. Tak w skrócie, to bardzo dobrze przemyślana konstrukcja przez inżynierów Della. Laptop fabrycznie z Windowsem 7, ale podciągniętym do rangi Windowsa 8.1 ze wszystkimi możliwymi aktualizacjami. Skoro nadszedł czas i nowy Windows czeka za darmo, to trzeba spróbować.

Dell XPS 14 L421x / fot. Dell
Dell XPS 14 L421x / fot. Dell

 

Ale przyznam się szczerze, że wielki boom na nową wersję systemu jakoś ominąłem i nie spędziłem całej nocy na sprawdzaniu aktualizacji i czekaniu na zielone światło, powtarzając co chwilę pod nosem pytanie „Czy to już?”. Jak będzie wolna chwila to się zrobi – pomyślałem, no i trochę plułem sobie w brodę, gdy ta wolna chwila się znalazła. W sumie to nie wiem ile wolnych chwil może zmieścić się w trzech dniach, ale na pewno jest to duża liczba. Ok, mimo zainstalowania wszystkich możliwych aktualizacji (nawet z tymi opcjonalnymi i nowym Skypem na czele), nie doczekałem się na zbawienny komunikat, że Windows 10 jest dla mnie gotowy. No to, co człowiek robi w takiej sytuacji? Chyba nie czeka na łaskę i sam działa, prawda? I tak też było w moim przypadku. Skoro Windows Update milczy, myślałem, że z pomocą przyjdzie udostępnione przez sam Microsoft narzędzie o nazwie Media Creation Tool. Jak to się mówi, do trzech razy sztuka? Tak, trzy razy próbowałem pobrać nowy system i niestety trzy razy bezskutecznie, a przy ostatnim sam wyłączyłem program, bo pobieranie z szybkością 1% na 15 minut przy 100 megabitowym necie było takie bezsensowne, jak występ Lecha Poznań w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów. Trzeba tu zaznaczyć, że nauczony doświadczeniem, nie chciałem od razu przeprowadzić aktualizacji obecnego systemu, a utworzyć pendrive’a z Windowsem 10 Pro w wersji 64-bitowej (Windows 8.1 też był Pro) i dopiero potem przeprowadzić aktualizację. Tak bardzo się myliłem, bo dzień pierwszy zakończył się totalną klęską, a Windows 10 zamiast mnie zachwycać, to zaczął mocno irytować.

Ale ok, nie jestem z tych co się łatwo poddają, ze świeżą energią dnia następnego postanowiłem sprawdzić co tam słychać w Windows Update. Niestety nadal system twierdził, że nic nowego nie ma mi do zaoferowania, mimo aktywnej opcji automatycznej instalacji wszystkich aktualizacji „za moimi plecami”. Wpadłem jednak na sposób wymuszenia pobierania i instalacji Windowsa 10, więc od razu przystąpiłem do działania. Zgodnie z instrukcją usunąłem wszystko z folderu C:\Windows\SoftwareDistribution\Download, włączyłem Windows Update i wiersz polecenia, po czym podczas sprawdzania dostępnych aktualizacji szybko wklepałem magiczne zaklęcie „wuauclt.exe /updatenow”. Żaden ze mnie Harry Potter, ale okazało się, że moja różdżka zadziałała i coś drgnęło. Ujrzałem długo wyczekiwany komunikat o pobieraniu systemu Windows 10, więc nic nie stało na przeszkodzie, by zaparzyć herbatę, odprężyć się i poczekać, patrząc, aż zielony pasek napełni się do końca. Jak to już zwykle w takich sytuacjach bywa, wspomniany pasek napełniał się bardzo powoli, a do pobrania było dokładnie 2628,8 MB danych. Gdy ściągały się ostatnie megabajty, a status dochodził do 100% aż poderwałem się z miejsca… no i poza tym, że prawie zrzuciłem kubek z herbatą, zobaczyłem kolejny pasek, który z kolei symbolizował przygotowywanie do instalacji. Powiedziałem sobie, że jest dobrze, trzeba jeszcze trochę poczekać, co jest zupełnie normalne przy aktualizacji Windowsa, ale będzie dobrze. Gdy pasek był już cały w kolorze Hulka, ja też prawie się w niego zamieniłem, gdy na samiuteńkim końcu zostałem uraczony komunikatem o „niepowodzeniu instalacji aktualizacji”. No pięknie, cały mój windowsowy świat runął. Oczywiście z nadzieją i myślami, że coś przecież mogło pójść nie tak, spróbowałem jeszcze raz, i jeszcze raz i jeszcze raz, i tak do sześciu razy. I nic, tylko ten pamiętny kod błędu 80240020, którego co prawda nie uchwyciłem na screenie, ale sytuacja wyglądła podobnie jak niżej. Być może nie byłem jeszcze godzien, by Windows 10 trafił w moje skromne progi, a kombinowanie z wymuszeniem aktualizacji to tak jak jechanie z Kielc do Gdańska przez Kraków.

Windows 10 Failed / fot. answers.microsoft.com
Windows 10 Failed / fot. answers.microsoft.com

 

Te tytułowe trzy dni wcale nie oznaczają, że wszystkie dni nastąpiły od razu po sobie. Po wyżej wspomnianych przygodach postanowiłem jeszcze się wstrzymać z aktualizacją, bo być może stanie się cud i obudzę się już z zainstalowanym Windowsem 10 na laptopie. Ale nawet sny nie wskazywały, że tak będzie, więc po przetarciu oczu nadal witał mnie ekran startowy Windowsa 8.1. Ale powiedziałem sobie ok, ostatnia próba, teraz na pewno się uda. I co? Podobnie jak wcześniej kod błędu 80240020, ale gdy ponownie wyguglowałem, wyskoczył nowy sposób, który zakładał ingerencję w rejestr systemowy. A jak trzeba wejść do rejestru systemu, to wiedz, że coś się dzieje. Skoro prawie 1200 osób zadeklarowało, że sposób u nich zadziałał, to miałbym być tą 1201, której się jednak nie uda? Krótka instrukcja poniżej:

  1. Zlokalizuj klucz w rejestrze:
    [HKEY_LOCAL_MACHINE\SOFTWARE\Microsoft\Windows\CurrentVersion\WindowsUpdate\OSUpgrade]
  2. Jeśli wpis nie istnieje, należy go utworzyć.
  3. Dodaj nową pozycję DWORD (32-bit) z nazwą „AllowOSUpgrade” i wartością 0x00000001.

I wiecie co? Gdybym wiedział o tym kilka dni wcześniej, to pewnie tego wpisu w ogóle by nie było. Jak się okazuje, zmiana, w postaci niewielkiego wpisu w rejestrze, która zezwoliła na instalację systemu od razu po jego pobraniu, sprawiła, że wszystko ruszyło tak, jak powinno być od początku. Komputer uruchomił się ponownie, a na czarnym tle zaczeły lecieć procenty, informując mnie o tym, że już niebawem przekonam się na własnej skórze, jaki jest ten Windows 10. Komputer jeszcze kilka razy uruchamiał się ponownie, ale to już mnie tak nie szokowało, bo był odpowiedni komunikat, że tak podczas kopiowania plików i wprowadzania zmian może się dziać. Całość trwała około 20 minut i po wstępnej konfiguracji, zobaczyłem nowy ekran blokady. Byłem tak szczęśliwy jak człowiek, któremu udało się wyjść z publicznej toalety bez łapania za klamkę. Historia zawiła i pewne niektórych znana, ale dobrze, że wszystko się już skończyło.

Ok, to teraz trochę o tym, jak Windows 10 sprawuje się w praktyce. Spotkałem się z zupełnie skrajnymi opiniami, jednym nowe „okienka” przypadły do gustu, ale były też takie osoby, które po kilkudziesięciu minutach powiedzieli dość i wyrzucili Windows 10 z dysku, wracając do poprzedniej wersji. Zawsze tak jest, że jeśli sam nie zobaczę, to się nie przekonam. Powiem Wam, że Windows 10 mi się podoba i nie rozumiem skąd się biorą te negatywne komentarze. Podoba mi się to odświeżenie interfejsu, te różne smaczki, i liczne zmiany czy przyjemne, nowe animacje, które sprawiają, że na pewno jest to najładniejszy system od Microsoftu ever. Świetnie wygląda kalendarz, centrum akcji z powiadomieniami czy w końcu pasek Start, który jest połączeniem tego z Windowsa 7 i kafelków z Ósemki. Nowy pasek Start to chyba najważniejsza nowość, której brakowało użytkownikom poprzedniej wersji systemu. Ja poniekąd sobie z tym poradziłem instalując Start8, ale od razu po instalacji Windows 10 przerzuciłem się na ten nowy. Od razu zaznaczę, że trzeba się przyzwyczaić, ale po chwili będziemy już mieć wszystkie ulubione aplikacje na wierzchu i ustawiony pasek pod siebie. Szerokość paska możemy dostosować, a kafelki grupować i dowolnie je przesuwać i ustawiać. W końcu dobrze to wygląda i przede wszystkim działa, a początkowo wątpliwe kafelki na pasku Start są do zaakceptowania.

Nie będę tutaj opisywał wszystkich elementów krok po kroku, bo nie o to w tym chodzi. Zresztą, pewnie i tak już je znacie, bo inne portale z branży zrobiły dobrą robotę podczas premiery Windowsa 10. Napiszę tylko jeszcze, że wbrem tego, co wypisują w sieci, na Windows 10 można odczuć spory wzrost wydajności, co widać po samym uruchamianiu systemu, ale też zainstalowanych aplikacji. Te po prostu uruchamiają się szybciej. Nie miałem problemu z komatybilnością żadnej z nich, a jedyne co musiałem przeinstalować to sterownik od dźwięku. Nie dlatego, że dźwięku nie było, a dlatego, że oprogramowanie „zgubiło” opcje od Maxx Audio 4. Jest to jednak problem indywidualny dotyczący konkretnego sprzętu i w większości takich przypadków pomaga reinstalacja sterownika.

Póki co jedyne do czego nie mogę się przyzwyczaić to nowy wygląd ustawień i ikony (szczególnie Komputera i Kosza), które wyglądają jakby pochodziły z Atari. Jako, że jestem zwolennikiem typowego panelu sterowania, to zazwyczaj tam zaglądam niż do nowych ustawień. Trochę nie rozumiem też opcji zasilania. Po kliknięciu na baterię mamy ładny podgląd aktualnego stanu rozładowania akumulatora i możemy szybko zmienić jasność ekranu i uruchomić tryb oszczędzania energii. Widać, że zostało to zrobione z myślą o tabletach, a nie laptopach, bo żeby uruchomić dodatkowe opcje jak np. Wysoka wydajność, trzeba się trochę więcej naklikać niż we wcześniejszych Windowsach.  Microsoft Edge nie uruchamiałem, bo jak widzicie przeglądarka Maxthon jest niezastąpiona i podobnie jest z trybem wielu pulpitów, dla którego jeszcze nie znalałem zastosowania.

Jak to się mówi, co drugi Windows jest dobry, a skoro zachwalano Windowsa 7, to teraz wypada na Windowsa 10. No chyba, że założymy, że Windows 8 i Windows 8.1 to dwa różne systemy, to wtedy Dziesiątka będzie miała przypiętą metkę tego „złego”. Jak na razie o nowym systemie złego słowa nie mogę powiedzieć, ale sam proces aktualizacji jest totalnie niepewny. Na szczęście najwięcej problemów mieli ci, którzy próbowali przeprowadzić aktualizację od razu po jej udostępnieniu. Teraz, gdy od premiery minął ponad tydzień, nawet jeśli wyskoczy nam jakiś błąd, to szybko znajdziemy rozwiązanie, bo ktoś już to przechodził. Póki co Windows 10 zostaje na moim laptopie, ale zanim wrzucę go na stacjonarkę jeszcze trochę minie, bo muszę wszystko dokładnie przetestować. Nie mniej, jak przebrniecie przez aktualizację, będziecie zadowoleni.

Macie już Windowsa 10 na swoim komputerze? Jeśli tak, to jak go oceniacie? I najważniejsze, jak u Was wyglądał proces aktualizacji? Gładko czy z problemami jak u mnie? Dajcie koniecznie znać w komentarzach.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

8 replies on “Po trzech dniach walki, niepowodzeniach i chwilach rezygnacji, udało się. Witaj Windows 10!”

  • Przemoemo
    8 sierpnia 2015 at 21:25

    U mnie bez żadnych problemów pobrałem 29 lipca, trwało niecałą godzinę 🙂

  • tomsiw
    8 sierpnia 2015 at 21:32

    Ja się poddałem…
    Na swoim ultrabooku Samsung 530U proces aktualizacji i instalacji przebiegł dosyć gładko. Przejście ze zaktualizowanego windows 8.1 trwało prawie 4 godziny (i to jest czas liczony od momentu ukończenia pobierania aktualizacji). Pierwsze uruchomienia przyprawiały mnie o osłupienie, ponieważ system ładował się przez kilka minut, każde odpalenie jakiejkolwiek aplikacji trwało równie długo. Dysk twardy mielił na 100% przez kilka godzin non stop mimo iż komputer nie by używany. Pomyślałem, że „jakoś to się musi wszystko ułożyć”, że dane na dysku muszą się „poukładać”, że to pewnie minie. Prawdę mówiąc, po kilku dniach, sytuacja nieco się polepszyła – system startował ok 3 minut a na uruchomienie przeglądarki Chrome, poczty Thunderbird lub Skype dla pulpitu musiałem czekać ok 1 minuty. Odpalenie jakiegokolwiek dokumentu edytowalnego w OpenOffice, lub pdf w AdobeReader trwało równie długo i co najgorsze nie dawało żadnych oznak, że otwieranie się rozpoczęło – skutkowało to próbą ponownego otwarcia i jeszcze dłuższym oczekiwaniem. I to wszystko przy zaktualizowanych wszystkich sterownikach i braku jakichkolwiek konfliktów sprzętowych.
    Pomyślałem: ” Dam sobie tydzień. Jak się nic nie zmieni, to wracam do win 8.1.”
    Wczoraj wróciłem.
    Po tygodniowej walce, muszę ostatecznie przyznać, że niestety należę do tych, którzy nie rozumieją zachwytu nad windowsem 10.
    Chętnie poznam Wasze opinie i może jakąś wskazówkę, gdzie popełniłem błąd 🙂

  • tomekk33 .
    8 sierpnia 2015 at 22:12

    3 dni niepowodzeń? To na galaxy note go instalowaliscie? 🙂

  • pakierhakierxd
    8 sierpnia 2015 at 23:14

    Powiem tak Windows 10 mi się podoba 🙂 ,na hybrydzie wymusiłem aktualizację i poszło za 1 razem,na stacjonarnym poszło za 6 wymuszeniem ,po tym przeżyciu postanowiłem ze najlepiej instalować mediatolem 🙂 ,testowałem też tamte rozwiązanie i żadnych problemów !-klikasz pobierz system potem zainstaluj i gotowe 😀

  • 8 sierpnia 2015 at 23:18

    Dwa razy 29 lipca próbowałem wymusić pobranie aktualizacji poprzez ten sposób z wierszem polecenia. Za każdym razem pobierało, potem próba instalacji i wyskakiwał błąd. Postanowiłem poczekać, bo przecież nie dostałem powiadomienia o możliwości aktualizacji jak Microsoft obiecał. Czekałem i raz czy dwa razy sprawdziłem 30 lipca, nic. Na jednym forum opisałem, ze czekam, zbeształ mnie ktoś, że jestem naiwny przejawiając wiarę w Microsoft, hehe … no jak obiecali to czekam. Jak przeczytałem ten post 31 lipca (trzeci dzień) besztający i zacząłem odpowiadać zajrzałem na WU czy coś mi może aktualizuje. Patrzę i jest aktualizuje się, ściąga W10. Bez żadnego sztucznego wymuszania, kombinacji i błagań na forum o pomoc. Wszytko poszło gładko, szybko tylko obserwowałem oglądając film na drugim komputerze. Niecała godzina i po sprawie. Jaki morał ? Po co marnować czas i się nerwować ? Trzeba po prostu cierpliwie czekać i nic nie kombinować. Microsoft gdzieś napisał, że proces udostępniania trwać będzie kilka tygodni, jak ktoś chciał przyspieszyć to wychodziły takie efekty i problemy. Jedyny zarzut jaki bym miał, to fakt powiadomienia z tej aplikacji rezerwującej W10 nie dostałem, jedynie gdy wszedłem na WU zobaczyłem, że sam zaczął ściągać W10. Tu się nie postarali.

  • Ole
    9 sierpnia 2015 at 08:25

    Na moim Lenovo G580 pociągnęło szybko i tylko aktualizacja jako proces potrwał 2h co mi się wydawało jakby trał tydzień.
    Ogólnie gładko i przyjemnie.

  • Robert
    9 sierpnia 2015 at 19:58

    U mnie laptop z Windows 7 też pobierał pliki instalacyjne masakrycznie wolno. Na drugim lapku z 8.1 pliki pobrały się błyskawicznie z pełną prędkością łącza w parę minut. Ciekawe, skąd taka różnica.

  • vanshir
    10 sierpnia 2015 at 14:46

    U mnie był problem z aktualizacją wyskakiwał mi błąd podczas sprawdzania czy spełnia mój laptop wymagania jak się okazało problemem było ubuntu zainstalowane na innej partycji. Głównie chodziło o system plików ext4 oraz brak windowsowskiego bootloadera (zainstalowany był guru), pomogło usunięcie ubuntu, sformatowanie partycji ze zmiana systemu plików z ext4 na ntfs oraz przywrócenie bootloadera. Zanim sobie z tym wszystkim poradziłem to minęły około 3 dni.